Archiwum

Posts Tagged ‘garmin forerunner 210’

Garmin Forerunner 210 – test – video recenzja

15 kwietnia, 2013 6 Komentarzy

Testowałem już Garmin Forerunner 910xt oraz Forerunner 610.
Teraz przyszedł czas na kolejny model: Garmin Forerunner 210.

Co znajdziemy w pudełku:

– oczywiście zegarek,
– czujnik tętna oraz pasek,
– kabel USB z klipsem pełniący funkcje ładowarki oraz transmisji danych do Garmin Connect,
– instrukcję.

W moje ręce trafiła biało-jasnozielona wersja kolorystyczna. Garmin oferuje kilka wersji kolorystycznych tego modelu. Do wyboru do koloru:)

Z zegarkiem biegam od lutego i zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Gdyby to był mój pierwszy Garmina, może nawet byłbym zachwycony. Niestety wcześniej miałem 610 i moje wymagania co do zegarka treningowego są znaczenie wyższe.

Zegarek posiada podstawowe funkcje takie jak pomiar dystansu w oparciu o GPS, pomiar tętna i oczywiście pomiar czasu 🙂 W zegarku możemy zdefiniować profil zawodnika, określając jego wiek, wagę, wzrost oraz strefy tętna. Fajna i przydatna funkcja to możliwość konfiguracji interwałów. Definiujmy czas lub dystans i ilość powtórzeń. Odpalamy trening i możemy ćwiczyć szybkość.

zdjęcie 1

Zegarek nie jest zbyt energochłonny. Na jednym ładowanie można spokojnie biegać kilkanaście treningów.
Stosunkowo mały ekran jest czytelny, ale ogranicza ilość wyświetlanych danych do minimum. Niestety nie możemy konfigurować poszczególnych ekranów. Tak więc chcąc monitorować tętno i czas danego okrążenia musimy się przełączyć miedzy ekranami. Jest to z pewnością mała wada.

Kolejne minusy to:
– brak wibracji i sygnału (sygnał jednak jest i można go aktywować, lecz biegając w słuchawkach niestety go nie słychać) podczas łapania międzyczasów (co 1 km np.). Trzeba patrzeć na zegarek podczas kończącego się danego kilometra aby zobaczyć jaki dokładnie mieliśmy czas okrążenia. Zwłaszcza podczas zawodów, gdy chcemy kontrolować czas okrążenia jest to niewygodne.

– ładowanie i zgrywanie danych na komputer. Technologia bezprzewodowa ANT+ jest bardzo wygodna. Tutaj należy podłączyć kable. Mocowanie ładowarki do zegarka jest jakby to napisać: słabo rozwiązane. Klips nie jest fajny. Kilka razy miałem problem z dokładnym podłączeniem styków. Parę razy zrywało mi połączenie. Nie lubię.

– łapanie sygnału GPS. Czasami trochę czasu zajmuje lokalizacja satelit. Właściwie to ja chyba trochę źle robiłem. Włączałem zegarek wychodząc z domu. Będąc w windzie zegarek już próbował łapać satelity. Po wyjścia na dwór (pole) szukał i szukał. Nawet kilka minut. Gdy jednak włączyłem zegarek dopiero po wyjściu na dwór (pole), gdy byłem na otwartym terenie łapanie sygnału odbywało się bardzo szybko, w kilkanaście sekund. Nie jest to do końca wada. Trzeba wypróbować w jaki sposób najszybciej nawiązać kontakt z satelitami. Niektórzy przed wyjściem z domu wieszają Garmina na klamce. Ubierają się, wychodzą na trening i sygnał już jest 🙂 Ten sposób dotyczy jednak starszych modeli. Nowe Garminy wyposażone w Hotfix naprawdę szybko pozwalają na lokalizację.
– ergonomia. 210 jest trochę toporna w porównaniu z wyższymi modelami. Jest to prosty zegarek bez fajerwerków.


video recenzja

Czas na plusy

Garmina cechuje bardzo dobra jakość GPS. W 210 działa ten sam czipset co w wyższych modelach. Daje nam to gwarancję dokładnego pomiaru dystansu i odwzorowania dokładniej ścieżki treningu, bez poszarpanego wykresu. Na trasie Półmaratonu Warszawskiego zegarek wskazał 21,350. Także różnicę 250 metrów uważam za bardzo dobry wynik.

Kolejne plusy to:
– zegarek jest prosty i funkcjonalny. Wszystko jest praktycznie pod ręką. Nie ma konieczności konfigurowania, ustawiania.
Po prostu uruchamiamy zegarek, wciskamy start i idziemy biegać. Co więcej potrzeba do szczęścia?

zdjęcie 5

zdjęcie 4

zdjęcie 3

Cena – tanie to nie jest, ale drogie też nie. Cena to niecałe tysiąc złotych. Ale czy dysponując takimi środkami nie lepiej jeszcze zaoszczędzić trochę i kupić już 610?. Moim zdaniem warto. 610 jest rewelacyjna i póki co zdania nie zmienię.

Garmin Forerunner 210 jest idealny dla początkujących biegaczy, którzy nie mają wielkich wymagań. Monitorowanie tętna, dystansu i czasu.
Jeśli biegasz amatorsko lub jesteś początkującym zawodnikiem możesz śmiało brać 210’tke. Spełni Twoje oczekiwania. Można powiedzieć: Będzie Pan zadowolony 🙂  (ale nie tak jak w znanym kawale -> http://youtu.be/Za7W70VVLpg) Poważnie – będziesz zadowolony.

Jeśli jednak masz większe wymagania, myślisz o zaawansowanym treningu, chcesz podczas biegu analizować wiele danych i myślisz o triathlonie to 210 może nie być dla Ciebie. Powtórzę raz jeszcze. Gdybym nie miał wcześniej w rękach 610 to 210 byłbym zachwycony. A tak…bardzo fajny zegarek lecz ja wolę czarną dotykową sześćset dziesiątkę 🙂

Dziękuje firmie Garmin za udostępnienie zegarka na potrzeby powyższej recenzji.

A Wy co sądzicie o tym modelu Garmina? Zapraszam do dyskusji 🙂

Kolejna recenzja już niedługo – będzie to test rewelacyjnych butów Brooks Cascadia 8

Bieg Łosia – relacja, Chudy Wawrzyniec – cz.2/1 – przygotowania

6 kwietnia, 2013 2 Komentarze

Mam Łosia, ale tego prawdziwego nie widziałem...
Plan był inny. To miał być bieg w temperaturze około kilkunastu stopni (oczywiście na plusie). Miało być zielono i przyjemnie. Miała być piękna, świeża trawa. Miał to być typowy bieg trialowy po lasach Puszczy Kampinoskiej.

Niestety wszyscy widzą jak jest z pogoda. Nie ma sensu się rozpisywać na ten temat. Tak więc tegoroczna edycja Biegu Łosia odbyła się w iście zimowej scenerii. Śnieg po kostki, temperatura delikatnie na plusie.

Bieg Łosia to dość nietypowe zawody ze względu na dystans – 17 km. Taka oryginalność cieszy. Dobrze, że organizator na sile nie skraca, ani nie wydłuża dystansu. Taka formuła to plus tych zawodów. Organizatorem zawodów są ekobiegi.pl Na starcie pojawiło się około 300 zawodników. Start i meta zarazem zlokalizowana była w Dziekanowie Leśnym.

Zawody te traktowałem jako szybszy trening. Forma testu przed sierpniowym „Chudym”. Nie nastawiałem się na czas. Założyłem, że w 1:30 powinno się udać przebiec 17km i poprosiłem małżonkę, aby czekała na mnie z synkiem na na mecie około 11:30 (pomyliłem się jak się potem okazało o niecały kwadrans).

Wstępnie planowałem pobiec w końcu w krótkich spodenkach. Niestety po raz kolejny trzeba było założyć długie legginsy. Na nogi założyłem trialowe Brooks Cascadia 8, które mam od 4run.pl. Zawody te miały być testem tych butów – tylko aura miała być inna. Tak czy inaczej, w śniegu po raz kolejny buty zdały egzamin. Pod koniec kwietnia przeczytacie szczegółową recenzje na stronie 4run.pl oraz na moim blogu. Nierozłącznym towarzyszem Brooks’ów są skarpety Compressport, które dziś przeszły test wchłaniania wody 🙂 Czas i dystans na zawodach z powodzeniem odmierzał Garmin Forerunner 210.

Start

Ustawiłem się dalszej części stawki. Punkt godzina 10.00 ruszyliśmy. Ustawienie się daleko, okazało się w sumie głupim pomysłem. Trasa była wąska. Może inaczej. Trasa była szeroka ale udeptany fragment trasy był wąski. Po bokach śnieg ponad kostki. To spowodowało, że przez pierwsze kilka kilometrów biegliśmy gęsiego. Jeden za drugim. Ten kto wyprzedzał, płacił cenę znacznego wzrostu tętna. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że delikatnie przyspieszając i hasając w śniegu można tak szybko wejść w „czerwona strefę”. Było ciężko. Parę razy ja wyprzedzałem, parę razy mnie wyprzedzali. Około 6-7 km zawodnicy się bardziej rozbiegli i było więcej miejsca.

bieg łosiafot. Piotr Krawczyk

Półmetek
Gdzieś około ósmego kilometra znajdował się punkt odżywczy. Była woda, ciepła herbatka, ciastka, rodzynki oraz morele. Ja zjadłem jedno ciasteczko, wypiłem dwa kubki wody i zaaplikowałem Powerbombę.
Tempo było wolne, tętno wysokie i cały czas masa śniegu. Wszędzie biało. Momentami jednak „puszcza wodę puszczała” i było bardzo mokro. Jeszcze będąc na 14 -15 km myślałem o tym, żeby ostatni kilometr finiszować. Nie miałem sił. Pierwszy raz na zawodach wbiegałem na metę normalnie. Tak jak biegłem. Bez szaleńczego finiszu.
Wbiegłem z czasem około 01:44:50

bieg łosiafot. ekobiegi.pl

Na mecie czekał na mnie bardzo ładny medal oraz kochana niebiegająca (na razie) małżonka oraz synek. Padłem, po chwili powstałem i zjadłem bardzo dobre spaghetti w sosie bolońskim.

Świetne zawody i świetna organizacja. Wszystko ach i och. I to wszystko za 30 zł opłaty startowej. Cud, miód, orzeszki. Ja akurat należałem do tych szczęśliwców, którzy wygrali w konkursie Sport Guru i pakiet miałem za free (dzięki tym, którzy na mnie wtedy zagłosowali 🙂 )

Mój prawie 3 letni synek także pozytywnie ocenia zawody. Co prawda łosia nie spotkał ale za to odwiedził stadninę koni. Dostał także swój pierwszy medal. Będzie z niego biegacz 🙂

zdjęcie(2)fot. małżonka. Dwa Łosie 🙂 Synek na zdjęciu nie płacze tylko się szczerzy do zdjęcia 🙂

Co ma Bieg Łosia do Chudego Wawrzyńca?

Sporo. Na tych zawodach uświadomiłem sobie parę ważnych rzeczy. Muszę jeszcze więcej biegać w terenie. Bardzo ważne jest wzmocnienie mięśni brzucha i pleców. Ogólnie ćwiczenia ogólnorozwojowe. Tak, aby podczas trudnego biegu nie mieć kłopotów z utrzymaniem odpowiedniej sylwetki. Ważna jest praca całego ciała i odpowiednia ekonomika biegu. Muszę popracować nad techniką pokonywania podbiegów. Nie mogę tracić tyle sił na tych fragmentach trasy. Tutaj było dużo śniegu i trzeba było wysoko unosić nogi, ale na „Chudym” może być np. błotniście i ślisko. Buty w śniegu prawie całkowicie przemokły. Muszę pamiętać i koniecznie zabrać zapasowe skarpetki. Ich przebranie na trasie może być (będzie) konieczne. Powinienem także pamiętać o tętnie. Lepiej biec wolniej, niż za szybko. I stara ale bardzo ważna zasada. Na początku biec powoli i trzymać się grupy. Nie wyrywać się do przodu bo to nie ma sensu. Tutaj nie biegnie się na czas.
Kolejnym etapem przygotowań do zawodów będzie majowy bieg na 10 km – Bieg Szczęścia.
Acha. Mój oficjalny czas to: 01:45:25. Byłem 119 na 217 zawodników na mecie. Warto zaznaczyć, że zawody wygrał człowiek (chyba) nie z tej ziemi z czasem 01:13:24 !! Kosmos totalny!!!