Archiwum

Posts Tagged ‘Brooks Cascadia’

Podróż w czasie – relacja z Chudego Wawrzyńca 50+ 2012

16 czerwca, 2013 Dodaj komentarz

Przedstawiam Wam relacje z zeszłorocznego Chudego Wawrzyńca.  Relacja została napisana przez Pawła Jaczewskiego z Obi-Boki Running Crew. Biegając po górach Beskidu Żywieckiego, Paweł był w połowie okresu przygotowawczego do debiutu w  Maratonie Poznański. Jako ciekawostkę warto podać, że maksymalny dystans jednorazowy jaki wcześniej przebiegł Paweł to 25 km. Także tym bardziej wielkie gratulację dla Pawła, że udało się ukończyć te trudne zawody.

W ramach wstępu suche fakty. Trasa 50+ miała według różnych pomiarów od 52-53,5 km, więc przyjąłem że miała 52 km, co by się zgadzało z moim odczuciami (5 punkt pomiarowy był na 48km i  do mety moim zdaniem nie było 5 km). W sumie wiec przebiegłem 52 km + 1 km (o tym napiszę za chwilę), suma podejść/zejść: 2117/2064, w 9 h 21 min 49 sek.

A teraz od początku …

Start był o 4 rano, a że miał on miejsce w miejscowości obok i zawoził nas do niego autokar, pobudkę mieliśmy o 2.40, czyli spaliśmy z Patrykiem (kolega z którym pojechałem) niecałe 4h. Wieczorem przygotowaliśmy cały „sprzęt” więc rano tylko się ubraliśmy, do autobusu i na linię startu. Generalnie, w mojej kategorii wagowej, nie widziałem nikogo (ale było nas 271 osób, wiec mogłem nie zauważyć). Cała reszta wyglądała dość profesjonalnie i nie mówię o ewentualnych kosztach strojów, ale o stalowych łydkach i masie oscylującej w granicach 40-65 kg 🙂  –  Paweł pisał, że jego waga wynosiła wtedy 95 kg.

zdjęcie 1foto: Marcin Franke

O 4.00 równo ze startem zaczął padać deszcz, zgodnie zresztą z prognozą, ale prognoza przewidywała przelotne opady od 4-8, a w rzeczywistości padało przez cały dzień, a momentami lało 🙂 Na początku biegu żałowałem ze nie kupiłem sobie jakiejś lekkiej przeciw deszczówki, ale później widziałem, że nie ma kurtki, która da ochronę przed deszczem przez 9h więc tylko by mi przeszkadzała. Jeśli chodzi o ciuchy to wystartowałem w bluzie z długim rękawem (w plecaku miałem koszulkę techniczna z biegu Powstania), trailowe spodenki do kolan (Nike dry fit), buty nowe Brooks Cascadia 7 (tego się strasznie balem, bo krotko je testowałem, ale sprawdziły się niesamowicie, ani jednego pęcherza nie mam na nodze), skarpetki Nike dry fit, też bardzo fajne, krótkie stuptuty, no i na głowie buffiego.

Ale wracając do biegu.  Pierwsze 7 km było po asfalcie po ciemku, ale że był „tłum” to nie odpalałem nawet czołówki, tempo troszkę jak zwykle przesadzone pierwsze 3 km w tempie 6.05 min/km, potem 5:40 min/km, jak zaczął się szutr i podejście od razu zobaczyłem, że Patryk ma znacznie lepszą technikę podejścia i powiedziałem mu żeby leciał (i dobrze skończył z czasem 7:33, a i tak miał swoje problemy) ja sam odpaliłem czołówkę, bo zaczęła się ścieżka i tempem grupy ruszyłem pod górkę. Po 1h15m dotarłem z tą grupką do punktu kontrolnego na 10km (450 m przewyższenia) i napierałem w ich stylu czyli podejścia marsz, płasko i w dół zbieganie (tutaj zobaczyłem wielki plus cascadii, mimo mokrej nawierzchni błota i trawy, świetnie się trzymały podłoża i mogłem naprawdę niezłym tempem zbiegać – oczywiście znacznie odbiegającym od czołówki 🙂 ale udawało mi się wyprzedzać niektóre osoby. Mniej więcej na 13/15 km zjadłem pierwszy żel (isostar jabłkowy paskudny w porównaniu z ludzkim jedzeniem, ale naprawdę dobry w porównaniu z reszta z chemii). Cały czas napierałem stosując technikę w górę marsz/płasko i w dół bieg.

Na około 17/18 km trafiłem na przysłowiową „ścianę” psychiczno–fizyczną. Było to na dość stromym (ale wtedy wydawało mi się pionowe – w rzeczywistości było do pokonania 300 m przewyższenia) podejściu – miałem zadyszkę, starałem się trzymać tempo podchodzenia osób przede mną, nie wiedziałem gdzie jestem i czy mogę pić (nie mam doświadczenia ile wypijam z camelbacka, a jak się później okazało miałem jeszcze cale mnóstwo isostara w bukłaku) zaczęły mnie nachodzić same czarne myśli, że nie dam rady, że przeliczyłem się, że to głupota, że chyba póki jestem w stanie powinienem zejść do drogi, że buty na pewno wywołają pęcherze i otarcia itp. itd. – i wtedy po raz pierwszy stanąłem, zszedłem ze szlaku żeby nie hamować drogi i zatrzymałem się na około 30 sek. żeby uspokoić oddech. Ruszyłem dalej ale po 20 metrach nic się nie zmieniło myśli te same, zadyszka, dramat. Zszedłem ze szlaku, trochę było mi wstyd, że jak ktoś na mnie patrzy to myśli „o proszę pierwszy odpada” wiec poszedłem w krzaki, (w wiadomym celu) napiłem się tak żeby czuć, że zaspokoiłem pragnienie, ciśnienie trochę opadło i stwierdziłem, że trudno, muszę coś zmienić bo nie dam rady, mam gdzieś innych, ważne żebym dotarł chociaż do 1 schroniska (28 km). Wróciłem na szlak i śmieszne bo przypomniałem sobie jak się chodzi po górach, że w zasadzie to nie bieg, a klasyczna wędrówka górska, których w życiu „kilka” zaliczyłem i skupiając się na kroku i odpowiednim stawianiu za każdym razem stopy ruszyłem do przodu. Krok za krokiem, skupiając się na tym żeby nie dostawać zadyszki i myśląc tylko o oddechu i kroku parłem do przodu.

zdjęcie 2 foto: Marcin Franke

Od tej pory stwierdziłem ze będę biegał tylko kiedy będę sie dobrze czul, a generalnie do schroniska będę maszerował. Okazało się, że nie jest to głupi pomysł, bo mimo iż na płaskim i zbiegach osoby mnie wyprzedzały, to na podejściach doganiałem je i w zasadzie były cały czas w zasięgu mojego wzroku, przy łatwych zbiegach i na płaskim włączałem bieganie wiec tempo też miałem niezłe (działało mi wtedy jeszcze endomondo i jak później sprawdziłem miałem 3km w tempie około 6:40 min/km). Wtedy zaczęło sie wejście na najwyższy szczyt (ponad 1200m, 300 m do pokonania) i technika sie sprawdzała, przegoniłem sporo osób co mnie wyprzedziły wcześniej, dołączyłem się do grupki co szła odpowiednim dla mnie tempem i z nimi dotarłem do schroniska.

28 km godzina 8:00 czyli 4h biegu. W schronisku zamówiłem herbatę (marzyłem o niej już od około 2h) 2 butelki wody, żeby uzupełnić bukłak i… piwo 🙂 Herbatę wypiłem od razu, uzupełniłem bukłak (wtedy okazało się, że spokojnie mogłem pić więcej, bo wypiłem około litra z 2,5, wiec po wlaniu 1,5 miałem teraz 3 litry isotoniku), wziąłem 3 łyki piwa (czytałem że na tego typu biegach fajnie sobie robić niespodzianki, typu na „przepaku” załadować puszkę coli, cukierki itp – piwo to była moja przyjemność) i co najważniejsze założyłem pod bluzę koszulkę z biegu powstania (i cale szczęście bo na następnym odcinku lalo jeszcze bardziej). Niezbyt chętnie, ale opuściłem ciepłe schronisko i ruszyłem na następny deszczowy 11 km odcinek.

Początek był ciężki, bo było mega zimno lalo i wiało, ale było z górki lub płasko więc truchtając szybko sie rozgrzałem, niestety błoto było tak wielkie, że w pewnym momencie wywinąłem orła przy zbiegu i w błocie pojechałem z 2/3 m. Stwierdziłem wtedy że trudno wracam do marszu i zachowam siły na finisz. I dalej technika szybkiego marszu zacząłem wyprzedzać kolejne osoby, szczególnie te z patykami. Śmiesznie, bo czasami z niektórymi bawiłem sie w „ciuciubabke” przez 20 min, ale koniec końców wszystkich wyprzedzałem i już nikt mnie z nich nie dogonił. W zasadzie od schroniska do mety wyprzedziło mnie w sumie około 15 osób (większość „napieraczy” wyprzedziła mnie na pierwszym odcinku ;), a ja wyprzedziłem spokojnie ze 20 osób.

Też od tego momentu, pomijając doganianie i wyprzedzanie, raczej byłem sam na szlaku, więc mogłem sobie gadać do siebie klnąc na trasę (zapomniałem już co to teren górski i że 1 km takiego samego podłoża to rzadko się zdarza. Pomijając, że wszędzie było błoto, to było błoto w trawie, błoto pomiędzy korzeniami, błoto z kamykami, płynące błoto i morza błota…itd :). 2 godziny zajęło mi pokonanie tych 11 km jak wpadłem na następne schronisko byłem mocno wychłodzony (miałem skostniałe ręce tak że w ogóle nie wyczuwałem obrączki), wypiłem wiec 2 herbaty, otworzyłem 2 żel energetyczny i zobaczyłem faceta, który pakuje folie NRC pod kurtkę. Stwierdziłem, że to niezły pomysł więc na koszulkę owinąłem się folia i na to nałożyłem bluzę i wybiegłem w sumie w schronisku spędziłem 10-15 min.

Do schroniska trzeba było zboczyć z trasy więc wracając mijało się osoby, które szły do schroniska i nagle tuż przed wejściem na „mój” odcinek trasy facet mijający mnie pyta się po góralsku czy to ‚ja jestem pomocą”. Zdziwiony zapytałem się o co chodzi, a on po góralsku mówi że tam leży facet, że jego kumpel owija go folia NRC, ale że „licho z nim” to mówię mu, że niech on idzie do schroniska po pomoc, a ja pobiegnę pomóc jego koledze. Po jakiś 500 m (3/4 min biegu) dobiegłem do nich, ale już jakiś inny biegacz dobiegł do nich i też zaczął pomagać wiec chłopak już wstał i powoli go prowadzili. Chłopak chyba się przeliczył, bo był blado przezroczysty, cały drżał i chyba ostro dała mu się we znaki temperatura (odczuwalna była 8C więc przy tym deszczu było naprawdę zimno). Góral podziękował mi i jak dowiedział się że do schroniska jest około 10 min kazał mi wracać na szlak, no i ruszyłem. Pewnie ze względu na adrenalinę, naprawdę trudne podejście szybko pokonałem (a były momenty że i rękami musiałem sobie pomagać, bo były wychodnie skalne) i dotarłem do rozejścia 50 i 80 km, szczęśliwy, wiedząc że już końcówka, ruszyłem na ostatni odcinek.

Na początku było fajnie bo łąki, otwarta przestrzeń, folia dogrzewała, bo w rekach wróciło czucie, wiec znowu zacząłem trochę biec, niestety okazało się że to nie koniec  i przede mną jeszcze jedno podejście i co gorsza bo beznadziejnej trasie „zwózki drewna” czyli generalnie tony kamieni, drewna i błota… Ale nie to było najgorsze, najgorsze okazało się 5 km zejście…

Mięśnie nie przyzwyczajone po 2 km zaczęły boleć, po 3 km parzyć, po 3,5 chciałem sobie je odrąbać 🙂 Wyszły niedostatki w treningu, próbowałem trochę zbiegać (zmieniając przez to mięśnie, które pracują i dając odpoczywać innym) ale i tak nogi miąłem tak zmęczone że wszystko mnie bolało. Pod sam koniec machnęło mnie jeszcze 2 typów, którzy non stop biegli, troszkę za jednym pobiegłem, ale dałem za wygrana.

Koniec – jak wybiegłem na asfalt, to mimo że go nie trawię, to prawie go ucałowałem 🙂 Wiedząc, że to ostatnie metry, czując się w swoim terenie, przyśpieszyłem przegoniłem jeszcze faceta, co nie miał siły biec i po 9h 21 min 49 sek przebiegłem przez metę 😀

 

Brooks Cascadia 8 – recenzja – As trialowych ścieżek

25 Maj, 2013 6 Komentarzy

W tej chwili biegam głównie w dwóch parach butów. W fantastycznych Nike Flyknit One oraz fenomenalnych trialowych Brooks Cascadia 8, których recenzję znajdziecie poniżej.

ResizedImage500292-cascadia8

Pierwsze wrażenie

Czy można się zachwycać nad parą butów do biegania? Wiele czasu zabrało mi znalezienie odpowiednich słów jakimi można opisać te buty. Zacznijmy od początku. Jest to moje pierwsze spotkanie z obuwiem marki Brooks. Wiedziałem, że produkty tej firmy mają uznanie w środowisku biegaczy, sam jednak nie byłem do końca pewien czego się spodziewać. Dzięki uprzejmości firmy 4Run w moje ręce trafił najnowszy model Brooks Cascadia 8.  Po otworzenia pudełka i wyciągnięciu butów doznałem szoku. Urzekł mnie ich kolor i wygląd. Piękne czerwono-żółte buty. Mogą się podobać, rzucają się bowiem w oczy i o to chodzi. But jest kolorowy i bardzo fajnie zaprojektowany pod względem wizualnym. W butach się jednak biega a nie na nie patrzy. Pierwszy trening był bardzo ciekawym doznaniem, to co zaraz na początku poczuła moja stopa to bardzo dobre dopasowanie. Wizualnie but nie jest obszerny i szeroki. W porównaniu z Nike czy Asisc jego budowa jest stosunkowo wąska. But jest jednak idealnie dopasowany, a stopa ma sporo komfortu  wewnątrz buta.

 Plan testowania

Buty przyszło mi testować w okresie zimowo-wiosennym. Dość długa zima i spore ilości śniegu obecne jeszcze wczesną wiosną pozwoliły mi solidnie sprawdzić buty w różnych warunkach. Począwszy od świeżego śniegu poprzez deszcz, błoto i chlapę po suchy piasek i temperaturę niemal 30 stopni. Ponieważ mieszkam w centrum dużego miasta siłą rzeczy część treningów odbywała się w terenie miejskim, natomiast do miejsca dla którego but ten jest stworzony, czyli leśnych bezdroży i pagórków, miałem parę kilometrów. Udało mi się pobiec w kilku zawodach przełajowych i sprawdzić buty podczas startu. Moim głównym celem do testów było przebiegnięcie jak największej ilości kilometrów w mieszanym terenie, łącznie z długimi wybieganiami, ponieważ but ten ma przynieść mi sukces podczas sierpniowego Chudego Wawrzyńca – górskiego biegu ultra na dystansie ponad 80 km. Na takie zawody jedzie się tylko ze sprawdzonym sprzętem.

Opis producenta

Firma Brooks stworzyła Cascadię do pokonywania piaszczystych bezdroży. Model ten dedykowany jest do biegów ultra oraz rajdów w trudnym terenie. But posiada wiele rozwiązań takich jak technologia DNA, która w inteligentny sposób pozwala dopasować amortyzację do indywidualnych cech biegacza, czy też system dostosowania się do podłoża PiVot, który zmniejsza niebezpieczeństwo utraty kontaktu z powierzchnią na nierównym terenie. Muszę przyznać, że to naprawdę działa. W tych butach, podczas nawrotów i szybkich ostrych zakrętów, czułem jak but trzyma się nawet na piasku, gdzie w normalnym bucie, noga by wpadła w poślizg i odjechała. Natomiast system HPR dodatkowo zapewnia odporność na ścieranie. Wiele kilometrów pokonanych na drodze asfaltowej to potwierdza – podeszwa jest taka jaka była w momencie wyjęcia z pudełka butów za pierwszym razem.  Jestem pod wrażeniem.

Raport z terenu

Treningi w Brooksach zaczynałem w lutym. Praktycznie środek zimy i pełno śniegu. Buty bardzo dobrze się sprawdziły w takich warunkach. Śmiało można biegać w nich w głębokim śniegu i błocie pośniegowym, kontakt ze śniegiem bowiem nie powodował mokrych skarpetek. Jednak wpadnięcie w sporą kałużę schowaną pod świeżym lodem, siłą rzeczy, psuło trening. Oczywiście na lodzie ciężko zachować równowagę, ale nie ma butów bez kolców, w których można biegać interwały po lodzie.  Najważniejsze dla mnie było bardzo dobre trzymanie podłoża podczas ćwiczenia kilkusetmetrowych podbiegów po śniegu. To ważne, że noga nie uciekała i stopa się nie ślizgała. Zwieńczeniem zimowych testów był Bieg Łosia w Puszczy Kampinoskiej. Zawody odbywały się na początku kwietnia więc wszyscy sądzili, że będzie już ciepło. Nic z tych rzeczy. Puszcza przywitała nas śniegiem. To był trudny sprawdzian dla butów, praktycznie 18 km w głębokim śniegu. Ja jednak czułem stabilność. Dzięki temu z powodzeniem mogłem wyprzedzać innych zawodników, a buty po raz kolejny zdały egzamin i miło mnie zaskoczyły.

W końcu przyszła wiosna, zrobiło się ciepło i można było pobiec w las. Ziemia i Cascadia 8. Idealne połączenie. Do tego skarpety kompresyjne i można hasać po lesie przez kilka godzin. Podczas pokonywania leśnych podbiegów czułem jak but wgryza się w ziemię. W trakcie szybkiego zbiegania z górki czułem tak ważną w tym momencie stabilność stopy i trzymanie podłoża. Ważne jest to, że pomimo wąskiej budowy buty i – jakby to nazwać – mocnego dopasowania masz świadomość dobrego prowadzenia buta. Stopa ma sporo przestrzeni w bucie, przez co można zareagować w momencie kontaktu z kamieniem lub korzeniem.

Letnim testem butów były zawody górskie na 5 km. Sporo ostrych podbiegów i zbiegów. Podłoże to asfalt, kostka brukowa, piasek, trawa i ziemia. I kolejne miłe zaskoczenie. Świetne trzymanie butów na suchym piachu, podczas pokonywania szybkich zakrętów but doskonale trzymał się podłoża. Urzekło mnie to. Rok temu brałem udział w podobnych zawodach, biegnąc w zwykłych butach i pamiętam jak się momentami ślizgałem się i traciłem podłoże. Teraz tego nie było.

Podsumowanie i ocena

W butach przebiegłem łącznie prawie 400 km. Różne warunki pogodowe. Różna nawierzchnia. Na początku tej recenzji zapytałem czy można się zachwycić nad parą butów do biegania. Otóż można. Ja jestem zachwycony tymi butami. Początkowo zachwycił mnie ich wygląd, a potem właściwości biegowe. But doskonale nadaje się do pokonywania bezdroży i trudnego terenu.

Nie napisałem o rzeczy dość istotnej, przynajmniej dla mnie. Każde nowe buty u mnie wiążą się z otarciami i bąblami. Ale nie w Cascadiach. Idealnie dopasowały się do mojej stopy. Zero, nic. Żadnych obtarć ani odcisków.

Mały drobiazg: sznurówki. Są tak zrobione, że ani razu się nie rozwiązały. Inne buty wiele razy rozwiązywały mi się w trakcie treningu. Zwłaszcza gdy były mokre. Z Brooksami nie miałem tego problemu.

Jak pisałem wcześniej buty wizualnie prezentują się bardzo dobrze. Nie ma problemu z ich konserwacją. Czyszczą się łatwo i przyjemnie. Dzięki temu można cieszyć oczy ich ciągle świeżym wyglądem.

Szukałem jakiejś wady w tych butach. Nie znalazłem. Nawet ich cena nie jest wadą. Uważam, że dobry produkt musi mieć swoją cenę. Buty kosztują około 450 zł.

But polecam wszystkim którzy chcą pokonywać leśne i górskie szlaki. Stworzony jest do biegania po bezdrożach. Tak więc jeśli szukasz butów do biegania uważam, że Brooks Cascadia 8 jest trafnym wyborem. Wiem o tym, że poprowadzą mnie do zwycięstwa (ukończenia w sensownym czasie) podczas sierpniowych zawodów ultra.

PUNKTY

KRYTERIA

OCENA

NA

PRZEWIEWNOŚĆ/IZOLACJA

4,5

5

AMORTYZACJA

5

5

PRZYCZEPNOŚĆ

5

5

KOMFORT

5

5

TRWAŁOŚĆ/WYTRZYMAŁOŚĆ

5

5

WAGA

5

5

WYGLĄD/DESIGN

5

5

OCZEKIWANIA

5

5

STOSUNEK CENA-JAKOŚĆ

5

5

RAZEM

44,5

45

Powyższa recenzja została napisana dla 4Run.pl
Buty do kupienia w sklepie sklep.4run.pl

top_logo

Kaca nie ma – relacja z Półmaratonu Warszawskiego 2013

29 marca, 2013 5 Komentarzy

Półmaraton Warszawski 2013 już za nami. Ponad 10 tysięcy biegaczy przebiegło ulicami Warszawy. Kilka dni zajęło mi napisanie poniższej relacji. Oto ona 🙂

Dwa tygodnie temu pisałem jak się zabrać za tę połówkę i nie mieć potem kaca. Co czuje dziś –  po połówce? Z pewnością nie ma kaca. Jest dobre samopoczucie.

Co wyszło a co nie?

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To jest pewne. Już myślę o następnym półmaratonie. Wcześniej pisałem, że super jest pobiec w granicach 1:47. Po zawodach mam przed oczami 1:40 🙂

Udało mi się pobiec z głowa. Cały dystans biegłem prawie równym tempem, tak jak chciałem. Do 17 km trochę poniżej 5km/min. Był plan przyspieszyć w drugiej połowie ale Belwederska szybko zweryfikowała te plany. Od tego momentu trochę zwolniłem do 5 z małym kawałkiem. Nie ukrywam – był kryzys, ale dałem radę. Chciałem pod koniec przyspieszyć jednak za bardzo nie udało się.

image

Na mecie zameldowałem się z czasem 1:46:15.
Ostatni kilometr starałem się mocno finiszować. Chciałem urwać paręnaście sekund aby złamać 1:46, ale zabrakło trochę dystansu i sił. Cieszę się, że zrobiłem życiówkę. Poprawiłem się o 7 minut w stosunku do zeszłego roku. Jest progres. Treningów nie było aż tak wiele jak powinno. Kilometraż nie za wielki, a jednak udało się. Jaki czas byłby gdybym więcej trenował….

O zawodach
Na starcie stawiałem się pól godziny przed biegiem. Wcześniej ogrzewałem się siedząc w aucie. Temat główny tego półmaratonu to pogoda. Planowałem biec w krótkich spodenkach. Niestety pogoda nie pozwalała na to. Założyłem długie legginsy oraz długą bluzę i na to klubową koszulkę szpikowa na krótki rękaw. Do tego chusta na szyję pożyczona od mojego prawie już trzyletniego synka, opaska na czoło i rękawiczki. Przed startem miałem na sobie folie NRC aby nie zmarznąć. Na nogach skarpety kompresyjne Compressport (dla mnie odkrycie sezonu – rewelacja. Żadnych bóli i niedogodności po zawodach). Przed zawodami zastanawiałem się czy pobiec w butach Brooks Cascadia zważywszy na śnieg, czy jednak w lekkich Nike Flyknit. Wybór padł na te drugie. Biegło się super. Trasa była sucha i nieoblodzona. Jedynie na mecie, a właściwie za nią było sporo śniegu i dość mokro. Buty spisały się świetnie. Są szybkie i lekkie. To jest ich zaleta. Buty zdały egzamin i niosły mnie ku mecie 🙂

543735_626842100662899_1012687225_n

Podczas tych zawodów pierwszy raz w swojej karierze biegowej skorzystałem z suplementacji w trakcie biegu. Wybór padł na Power Bomb firmy Powergym. Na pewno nie zaszkodziło a chyba pomogło. Pod koniec nie czułem charakterystycznego zmęczenia i miałem siły biec. Nie odcięło prądu z czym miałem wcześniej problem. Powerbomb zaaplikowałem sobie po 10 km przy punkcie odżywiania.

Wielkie dzięki dla wszystkich kibiców zgromadzonych na trasie. Doping był bardzo pomocny. Ogromny szacunek dla wszystkich wolontariuszy obsługujących zawody. W czasie gdy ja rozgrzewałem się podczas biegu oni stali lub podskakiwali w punktach odżywiania. W większości młodzież i dzieciaki. Wielkie dzięki !!! Do teraz widzę oblodzony kubek z woda 🙂

Materiał filmowy przygotowany przez Maratonfilm – polecam

Oczywiście zbliżając się do mety (jak prawie każdego) zmylił mnie czarny balon Adidasa. Także sądziłem, że jest to meta i jeszcze bardziej przyśpieszyłem. Było zdziwko. No, ale dzięki temu finiszowałem aż do samej, tej prawdziwej mety.

Zaraz za linią mety organizacja troszkę mogłaby być lepsza. Zabrakło komunikatu, że czipy można oddać dalej, przez co wiele osób zaraz za metą siadało i je zdejmowało. Dość daleko było do wody/izotonika. Trzeba było przejść przez dość spore zwężenie. Na pewno spore zamieszanie było w czasie gdy wbiegała większość zawodników kończąca z czasem około 2h. Bardzo cieszyłem się z gorącej herbaty. Pozytywnie zdziwiłem się widząc jabłka i makaron. Chodź akurat w ten zimny dzień ciepła pomidorowa była by lepsza. Zakładam jednak, że organizator mógł mieć kłopot z podaniem jej na ciepło.

Zawody fantastyczne. Obawy dotyczące organizacji startu były bezpodstawne. Wszystko przebiegło sprawnie. Dzięki Ci Fundacjo!

Co teraz? Myślę już o następnej połówce. Tym razem w Tarnowie Podgórnym – Bieg Lwa. Mam zamiar jak najbardziej zbliżyć się do 1:40. Wiem, że to możliwe. Teraz czas ciężkich treningów. Jak maja być wyniki to musi być pot i łzy 🙂